Modele samolotów

Pfalz D.IIIa, Jasta 79b, Hans Böhning (Eduard 1/48)

Samolot

Po serii jednopłatów wywodzących się w prostej linii od francuskiego Morane H w 1917 roku Pfalz opracował wreszcie całkowicie autorskiego i dość nowatorskiego myśliwca Pfalz D.III. Podstawową nowością Pfalza było zrobienie bardzo aerodynamicznego kadłuba o konstrukcji skorupowej. Podobne rozwiązanie zastosował już wcześniej Albatros w swoim D.I, ale Pfalz zamiast sklejkowych, tłoczonych paneli wykorzystał dwie warstwy ukośnych pasów sklejki, którymi “owinął” kadłub. Dzięki temu uzyskał bardziej opływowy kształt. Tak jak Albatrosy D.III, Pfalze D.III były teoretycznie półtorapłatami, ale w przeciwieństwie do tych pierwszych ich dolne skrzydła miały dwa dźwigary. Dzięki temu Pfalze były dużo wytrzymalsze od Albatrosów, szczególnie przy forsownych manewrach i przy nurkowaniu. Jednak tu przewagi się kończyły. Pfalze były wolniejsze i mniej zwrotne od Albatrosów, mimo zastosowania tego samego silnika Mercedes D.III. Przy braku lepszych silników z Pfalza nie dało się za dużo wycisnąć i jedynym poważniejszym usprawnieniem, które Pfalz wdrożył w swoich myśliwcach było wyciągnięcie karabinów maszynowych LMG z wnętrza kadłuba na jego grzbiet. Było to podyktowane skargami pilotów, którzy raportowali problemy z usunięciem zacięć w całkowicie schowanych karabinach i z trudnością w śledzeniu toru pocisków przy dość nisko położonych lufach. Tak powstał Pfalz D.IIIa. Odnowione myśliwce miały też zaokrąglone końcówki dolnych skrzydeł, co poprawiło ich aerodynamikę, ale nie ma do końca zgodności, czy pojawiły się one od razu w pierwszej serii produkcyjnej D.IIIa, czy dopiero w trakcie produkcji.

Słabe osiągi Plalzów spowodowały, że ich kariera w lotnictwie niemieckim była mocno ograniczona. Ponadto ich służba przypadła na drugą połowę 1917 roku, w którym Niemcy utracili przewagę technologiczną nad myśliwcami Ententy. Co prawda z Pfalzami wiązano duże nadzieje i przezbrojono na Pfalze sporo eskadr rozczarowanych przestarzałością Albatrosów D.V, nawet takie elitarne jak Jasta 4, czy jasta 10, ale nie odniosły one za wielu sukcesów i pozbyto się ich zaraz jak pojawiły się lepsze alternatywy. Nieco dłużej Pfalze walczyły w eskadrach “nie pruskich”, czyli bawarskich, saksońskich i würtenberskich, które zawsze były w drugiej kolejności odśnieżania jeśli chodzi o sprzęt. W tych eskadrach Pfalze dotrwały do drugiej połowy 1918 roku, kiedy to ustapiły wreszcie miejsca Fokkerom D.VII i Pfalzom D.XII.

Pilot

Zgodnie z moją świecką tradycją w miarę możliwości staram się robić modele w malowaniach jakichś znaczących pilotów. W przypadku myśliwców to oczywiście samoloty asów. Ale Pfalze nie rozpieszczają tutaj rozbudowaną ofertą. Raz, że czas świetności Pfalzów to era wielkiej smuty w Luftstreitkräfte, dwa że trzeba się było nieźle nagimnastykować, żeby na Pfalzu coś zestrzelić. Najskuteczniejszym pilotem walczącym na D.III/D.IIIa był Erich Lőwenhardt z Jasta 10, czyli trzeci pod względem ilości zwycięstw niemiecki as Wielkiej Wojny. Możliwe, że nawet 14 z jego 53 zwycięstw było odniesione na Pfalzach D.III i D.IIIa. Ale jak to w przypadku Löwenhardta, nie wiadomo nic o malowaniach Pfalzów, na których walczył. Chyba miał jakąś awersję do fotografów. Kolejnym ciekawym pilotem był Karl Pech z Jasta 29, który latając na Pfalzu D.IIIa od marca do maja 1918 zestrzelił 9 samolotów Ententy, w tym 5 Cameli, po czym spektakularnie na swoim Pfalzu zginął. Nazwisko zobowiązuje. Pfalz Pecha miał typowe dla Jasta 29 piękne malowanie z ciemnozielonym kadłubem i atrakcyjnym godłem. Jednak atrakcyjność godła można doceniać jedynie w połowie, bo druga jego połowa jest zasłonięta na jedynym jak dotąd znanym zdjęciu tego samolotu.

I tu dochodzimy do trzech pilotów, którzy mieli po 7 zwycięstw na Pfalzach. Jednym z nich był Hans Böhning, który siedem ze swoich siedemnastu zwycięstw odniósł na D.IIIa. Böhning zaczął swoją karierę w pruskiej artylerii, skąd w 1916 przeniósł się do lotnictwa. Po odbyciu szkoleniu na obserwatora w kwietniu 1917 trafił do FFA 290, ale tak polubił latanie, że po czterech miesiącach rozpoczął szkolenie pilotażu i już w sierpniu 1917 został przydzielony do myśliwskiej Jasta 36. Tam latając na Albatrosach szybko dał się poznać jako utalentowany myśliwiec i do października 1917 odniósł cztery zwycięstwa powietrzne. Po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny Niemcy uruchomiły ambitny plan radykalnej rozbudowy sił powietrznych i w ramach tzw. Amerikaprogramme utworzono między innymi 40 nowych eskadr myśliwskich zasilonych nowymi zastępami świeżo wyszkolonych pilotów. Dla szybkiego wdrożenia nowych eskadr przekierowano do nich znaczną ilość doświadczonych pilotów ze starych Jagstaffeln jako dowódców i mentorów. Taką rolę przewidziano też dla Böhninga, który na myśliwcach latał ledwie cztery miesiące, ale przy nowicjuszach ze szkół był już wytrawnym weteranem. Cóż, w czasach Wielkiej Wojny wszystko działo się szybko, a piloci żyli krótko. I tak w grudniu 1917 Böhningowi powierzono dowództwo bawarskiej Jasta 79b – jednej z ostatnich Jagdstafeln utworzonych w ramach Amerikaprogramme. Od razu okazało się, że to był dobry ruch. Böhning szybko zebrał hałastrę uczniaków z Jasta 79b do kupy i szybko przekształcił ich w zgrany zespół, który nieźle radził sobie nad frontem, mimo uzbrojenia w wątpliwej wartości Pfalze D.IIIa. 1 grudnia 1917 Böhning odniósł w składzie Jasta 79b swoje piąte zwycięstwo zostając wedle francuskiej nomenklatury asem. W ciągu następnych kilku miesięcy zestrzelił na Pfalzu jeszcze sześć samolotów przeciwnika, po czym przesiadł się na Albatrosa D.Va, a potem na Fokkera D.VII. 20 października 1918 został ranny i wrócił do służby dopiero 1 listopada, tym razem obejmując dowództwo Jasta 32b. Jednak 11 dni później wojna wreszcie się skończyła. Hans Böhning przeżył ją odnotowując na koncie 17 zwycięstw powietrznych. Po wojnie pozostał związany z lotnictwem, oczywiście nie wojskowym, którego Republika Weimarska mieć nie mogła. Latał w lotnictwie sportowym i wciągnął się w loty na szybowcach. I w końcu na szybowcu zginął w roku 1934.

Hans Böhning przed swoim “podstawowym” Pfalzem D.IIIa.
Zdjęcie z Wingnut Wings via Pinterest (https://pl.pinterest.com/pin/420875527666870357/)

Samolot pilota

W Jasta 79b Hans Böhning jako dowódca miał do dyspozycji dwa bardzo podobne Pfalze D.IIIa – jeden podstawowy, a drugi rezerwowy. Oba należały do dość późnych serii produkcyjnych charakteryzujących się “zaostrzonymi” słupkami miedzyskrzydłowymi i słupkami piramidki. Böhning zamontował na swoim Pfalzu trzy ciekawe elementy wyposażenia. Jednym był celownik teleskopowy Oigee umieszczony przed lewym okiem pilota (mańkut?), drugim był zestaw pistoletu sygnałowego Hebel i kasety z trzema flarami zamontowanymi na prawej zewnętrznej burcie kokpitu, a trzecim oprofilowane lusterko zamontowane na centropłacie za krawędzią spływu.

Oba Pfalze miały namalowane na kadłubie wielkie stylizowane inicjały “HB”. Zastanawiające jest jednak, że w literaturze ich malowania, a właściwie malowanie podstawowego Pfalza (ten zapasowy jest generalnie bardzo mało znany) byłe interpretowane w bardzo ekstrawagancki sposób. Przykładowo w Pfalz Scout Aces of the World War I z Ospreya samolot Böhninga jest przedstawiony jako maszyna w Silbergrau z czarnym kadłubem i białym sterem pionowym. Św. pamięci Dan-San Abbott przedstawił tego Pfalza jako samolot z niebieskim kadłubem, białym sterem kierunku, dolnym skrzydłem w kolorze naturalnego płótna od spodu, z pięciokolorową lozengą od góry, górnym skrzydłem w kolorze naturalnego płótna od spodu i jednolicie białym od góry, oraz z całym ogonem oprócz steru kierunku w szerokie podłużne błękitne pasy na ciemnoniebieskim tle.

To co mnie tak w tym wszystkim dziwi, to że akurat w przypadku Pfalzów Böhninga są one dość dobrze obfotografowane, zwłaszcza ten jego podstawowy samolot. Na zdjęciach widać wyraźnie, że cały kadłub wraz z całym usterzeniem poziomym i pionowym, za wyjątkiem kołpaka smigła i aluminiowych paneli na nosie jest w kolorze ciemnoniebieskim, tak jak w przypadku wszystkich innych Pfalzów Jasta 79b. Ciemnoniebieski był po prostu kolorem rozpoznawczym tej eskadry. Skrzydła są zaś były pokryte pięciokolorową lozengą, tak jak w przypadku innych Pfalzów D.IIIa późnych serii produkcyjnej. Wszystkie znane zdjęcia Pfalzów Böhninga pochodzą z lata / jesieni 1918, czyli po wprowadzeniu nowego typu znaków rozpoznawczych w formie krzyży o prostych ramionach (Balkenkreuze). Widać też że stare rycerskie krzyże były zamalowane w Jasta 79b w dość liberalny, na każdym samolocie w trochę inny sposób. Warto tu zaznaczyć, że malowanie Böhninga zostało bardzo dobrze zinterpretowane w modelu Wingnut Wings. Na stronach WnW można też znaleźć wspomniane przeze mnie zdjęcia. Jedynym elementem kolorystycznym, który budzi moje wątpliwości, jest kolor chłodnicy w górnym skrzydle. Teoretycznie chłodnica powinna być aluminiowa lub mosiężna, ale na zdjęciach wielu późnych Pfalzów D.IIIa, również w przypadku podstawowego Pfalza Böhninga, jest ona bardzo ciemna. Prawie czarna. Nie wiem czy jest to złudzenie powstałe na zdjęciu czy efekt pomalowania chłodnicy na ciemny (czarny?) kolor, czy też efekt jakiejś obróbki chemicznej tego komponentu.

No to kleimy

Jeszcze kilkanaście lat temu kupiłem trzy modele Pfalzów D.IIIa z Eduarda. Miałem zamiar szybko zrobić całą trójkę, ale jak to w życiu bywa, pudełka zaległy w przepastnej szafie i wyciągnąłem je dopiero w tym roku (2019). Sam model był wydany bodajże w roku 1999 i był jednym z pierwszych wyprasek Eduarda robionych w formach aluminiowych. Tak przynajmniej kojarzę. W każdym razie była to epoka późnego Václava Havla. W pudełku model robi niezłe wrażenie i raczej mówi “zrób mnie”, a nie “schowaj mnie głęboko”. Jednak po dokładniejszej analizie zaczyna się dostrzegać jego słabe miejsca. We wszystkich moich trzech Pfalzach objawiła się pewna dziwna niesymetryczność połówek kadłuba. Otwory na wsporniki i podwozie z jednej strony były o ułamki milimetra wyżej, niż z drugiej. Poza tym wypraski wyglądały tak, jakby dolna część formy nie schodziła się idealnie z górną, co objawiało się na przykład przesuniętymi połówkami kół. Koła są właściwie do wyrzucenia. Poza tym, jako śmiesznostkę można wspomnieć, że tam gdzie na kołach Pfalzów naklejano okrągłe logo wytwórni, projektant Eduarda zobaczył okrągłe otwory i zrobił w tych miejscach malownicze zagłębienia. No ale niestety przez bardzo długi czas tzw. research nie był najmocniejszą stroną czeskich firm modelarskich, a w przypadku szmatopłatów rysunki w Windsockach były traktowane jako informacja ostateczna, bez spojrzenia na zdjęcia na sąsiednich stronach. Ale tu koniec dywagacji, bo wbrew moim żalom bardzo lubię Eduarda i doceniam postęp, jaki zrobili od tego czasu we wszystkich obszarach, w tym w analizie materiałów źródłowych. Zresztą ten nie robi błędów, kto nic nie robi, a przez długie lata Eduard był prawdziwym dobroczyńcą dla miłośników lotnictwa z czasów Wielkiej Wojny.

Nie zamierzałem za bardzo znęcać się nad materią i nie sprawdzałem dokładnie kształtów i wymiarów. Planom w Windsockach przestałem ślepo wierzyć jakiś czas temu, a na zdjęciach gotowych modeli w internecie Pfalz Eduarda wygląda jak dla mnie wystarczająco pfalzowato. Postanowiłem, że poprawię tylko te miejsca, które mnie rażą.

Korekta kadłuba

Pierwsza rzecz jaką warto, a w zasadzie trzeba skorygować, to mocowanie karabinów maszynowych. W modelu przewidziano, że karabiny nakleja się na grzbiet litego kadłuba. Czy tak było w prawdziwym samolocie? Nieee… W oryginalnym Pfalzu D.IIIa na górze kadłuba przed kokpitem było prostokątne wycięcie o zaokrąglonych rogach, w którym chowały się dolne części zamków karabinów. Zamki te były zamocowane na pałąku rozpartym między podłużnicami. Dość dobrze jest to rozrysowane w instrukcji do modelu Wingnut Wings, którą można i warto ściągnąć ze stron WnW. Wycięcie prostokątnego otworu w kadłubie jest nie tylko zgodne z prawdą, ale też bardzo wskazane. Bez tego karabiny byłyby zlokalizowane za wysoko, co przy stosunkowo niskiej wolnej przestrzeni między kadłubem, a górnym skrzydłem, mogłoby praktycznie uniemożliwić poprawne przyklejenie górnego płata. Nie wiem, jaka była rzeczywista szerokość otworu na zamki, ale w modelu powinna mieć około 8.5 – 8.8mm, żeby karabiny i podajniki się zmieściły.

Na powyższym zdjęciu widać, że wewnętrzne powierzchnie kadłuba pomalowane są jeszcze na piaskowo. Według pierwotnych teorii wnętrze Pfalzów było pozostawione w kolorach naturalnego drewna, albo malowane na srebrnoszaro. Nowsze badania wskazują, że prawie na pewno większość Pfalzów D.IIIa miała burty kokpitu i wnęki pomalowane na jasnoszarozielony kolor. Instrukcja WnW już odzwierciedla ten bardziej aktualny stan wiedzy i jak w przypadku innych samolotów niemieckich zaleca pomalowanie wnętrze kolorem Tamiyi XF-76 Grey Green (IJN). Tak też zrobiłem przemalowując na jasnoszarozielono burty kadłuba.

Kokpit

Kokpit w modelu Eduarda jest mocno uproszczony, ale taka jest konwencja tego modelu. Co przeszkadzało mi tam najbardziej, to zbyt długa podłoga, która powinna się kończyć zaraz za przednią krawędzią fotela, a w Eduardzie pociągnięta jest dużo dalej do tyłu. Kilka ruchów czeską piłką JLC i problem rozwiązany. Fotel w Eduardzie jest montowany na prostopadłościennym postumencie przyklejanym do podłogi, a w oryginale był posadowiony na półwrędze w dolnej części kadłuba i na skośniej wrędze idącej przez cały kadłub. Ta skośna wręga jest w modelu reprezentowana tylko jako wypukłość na ścianach modelu. W związku z faktem, że Pfalz miał być szybkim modelem treningowym po latach przerwy, zignorowałem dalsze przeróbki i poprawę mocowania fotela. Podłogę pomalowałem na naturalny kolor szelakowanej sklejki, a fotel przyjął na siebie dawkę czarnej mieszanki Tamiya XF-1 i X-1. Pfalze miały ciekawy układ sterowania przepustnicą w iście motocyklowym stylu z manetką w lewej rękojeści drążka sterowego. Co ciekawe obie rękojeści nie były kryte skórą, ani bakelitem, tylko owienięte sznurkiem. W moim modelu poprzestałem jednak na pomalowaniu ich beżowym kolorem Tamiya XF-57 Buff. Skrzynkę amunicyjną pomalowałem na aluminiowo Alcladem White Aluminum. Wszystko wiernie i ślepo za instrukcją WnW.

Tarcze skąpych przyrządów pokładowych wydrukowałem na czystej kalkomanii na drukarce laserowej. Przy rozdzielczości mojej drukarki OKI efekt okazał się jednak mało… hmmm… efektowny. Okrągłe ramki wokół przyrządów wyciąłem w folii winylowej nowo nabytym ploterem Stika. Drogi to zakup, lecz nie żałowałem go ani przez chwilę.

Silnik

Silnik w Pfalzu jest prawie cały schowany, więc to też zrobiłem po najmniejszej linii oporu klejąc go z pudła. Tutaj jednak słowo przestrogi. Silnik w modelu jest za niski. Na szczęście Eduard dał poprzeczki do montażu podłogi silnika za wysoko i linia popychaczy jest uniesiona wystarczająco wysoko. Klasyczny motyw dwóch błędów o przeciwnym znaku, które się znoszą. Nie ma co jednak marzyć, żeby śmigło zamocować w silniku bez istotnych przeróbek.

Karabiny maszynowe, pistolet na flary, celownik

No ale tutaj proste rzeczy się kończą i nie ma jak dalej robić uników. Trzeba się było zmierzyć z mocowaniem karabinów maszynowych. A właściwie z całą górną częścią skrzynki amunicyjnej z podajnikami taśm, bo Eduard pomijając otwór w kadłubie na zamki karabinów w ogóle góry skrzynki amunicyjnej i podajników nie zrobił. Początkowo rozważałem zrobienie i wklejenie góry skrzynki przy otwartym kadłubie a nałożenie osobno każdego karabinu od góry po sklejeniu i pomalowaniu kadłuba. Jednak bardzo szybko zmieniłem zdanie. Raz, że przy takim podejściu trudno by było zapewnić poprawną geometrię karabinów. Dwa, że jak się okazało skrzynka amunicyjna w modelu Eduarda jest za bardzo przesunięta do tyłu i nie jest w osi zamków. Nota bene, w Eduardzie skrzynka jest za wysoka. W zasadzie jeśli się chce zrobić poprawnie wnętrze Pfalza to powinno się w modelu Eduarda wystrugać je od podstaw. Albo jeszcze lepiej przerzucić sie na skalę 1/32 i kupić sobie model Wingnuta.

Tak więc zamiast montowania góry skrzynki amunicyjnej na tym etapie zdecydowałem, że zrobię na boku cały komponent karabinów z górą skrzynki z podajnikami na boku i potem wkleję go od góry w pomalowany kadłub. Żeby komponent nie wpadł potem do środka, w odpowiednim miejscu wkleiłem w poprzek kadłuba pręt wyciągnięty nad świeczką z ramki modelu. Ale nie wklejałem prętu przed sklejeniem kadłuba, tylko po, przewiercając sklejony kadłub na wylot. Przynajmniej tak miałem jakieś większe wyczucie geometrii i utrzymanie pręta w pozycji poziomej.

Sam komponent uzbrojenia był już łatwy do zrobienia. Oczywiście karabiny Eduarda od razu utraciły osłony luf z litego plastiku. Amputacja dokonała się jak zwykle piłką JLC. Same lufy dociąłem z rurek Albion Alloys o średnicy OD 0.4mm ID 0.2mm. Perforowane osłony luf zwinąłem z dołączonego zestawu fototrawionego. Najpierw wyżarzyłem blaszkę nad zapalniczką, po czym zwinąłem osłony na gładkim odcinku wiertła 2mm. Tak zwinięte rulony zahartowałem wyżarzając je ponownie i szybko zanurzając w wodzie. Okazało się jednak, że śrenica wewnętrzna 2mm to za dużo i trochę “dokręciłem im śrubę” na wiertle 1.4mm. To było z kolei za mało, a że nie miałem nic pomiędzy, więc rozepchałem osłony z powrotem wykałaczką. Po wyjęciu wykałaczki zahartowana blaszka powróciła nieco do mniejszej średnicy i wtedy było OK. To taki krótki dowód jak Polak się nakombinuje, kiedy nie chce się mu ruszać do sklepu po właściwe wiertło. Ale. Działa? Działa. Górną część skrzynki amunicyjnej z podajnikami wystrugałem z prętów Evergreena o kwadratowym przekroju. Dla utrzymania geometrii całości zrobiłem sobie z klocków Cobi / Lego prosty stojak.

Jako że nabrałem weny do rzeźbiarstwa artystycznego, zabrałem się od razu do zrobienia osprzętu sygnalizacyjnego, czyli pistoletu Hebel i flar. Pistolet wystrugałem z Evergreenów i ścinków blaszki fototrawionej. Lufa powstałą z mosiężnej rurki OD 1.2mm ID 0.96mm. Okładziny rękojeści są po prostu pomalowane grubszą warstwą surfacera.

Flary to rurki mosiężne OD 1.2mm ID 0.96, do których wsunąłem rurki OD 0.8mm ID 03mm, a na końcu nieco dłuższy pręt mosiężny 0.3mm symulujący zapalnik.

Po pomalowaniu flar na biało i czerwono na cały zestaw nakleiłem pasek kalkomanii pomalowany granatowym kolorem takim jak kolor kadłuba (ale o tym potem). Pasek ma udawać koszyk na flary. Przy okazji pomalowałem zespół karabinów maszynowych.

Jak mi tak dobrze szła metaloplastyka, to na tapetę wziąłem jeszcze celownik Oigee. I tu wykorzystałem metalowe rurki i ścinki. Najwięcej zachodu miałem ze zwężającym się okularem celownika. Do jego zrobienia też wykorzystałem rurkę mosiężną, ale zamontowałem ją we frezarce Proxxona (wiertarka też wystarczy) i spiłowałem ją nieco pilnikiem i papierem ściernym do trapezowego kształtu. W tym momencie stwierdziłem, że dosyć zabawy z gadżetami i wróciłem do głównego nurtu prac.

Przejście dolne skrzydło – kadłub

Przyklejenie dolnego skrzydła do kadłuba doprowadza nas do bolesnego momentu, w którym ujawnia się z całą rozciągłością ostre załamanie między krzywizną oprofilowań skrzydła przy kadłubie, a krzywizną kadłuba. A prawdziwe Pfalze tak miały? Nieee… Zamiast załamania powinno być płynne przejście. Normalnie łatanie takich załamań to nic trudnego, ale tu załamanie występuje pod bardzo niewyjściowym kątem i jest zagłębione we wnęce, jaką tworzy połączenie skrzydło – kadłub. Najpierw wypełniłem samo załamanie płynną szpachlówką Mr. Dissolved Putty, a po wyschnięciu zbierałem nadmiar patyczkiem do uszu nasączonym zmywaczem do paznokci. W teorii to proste i efektowne, ale po zebraniu uzupełniałem braki i zebrałem ponownie, i uzupełniałem, i zbierałem, i… Parę godzin na to poświęciłem a dalej efekt nie jest idealnie taki, jakbym chciał. Jednak kiedy to porównać do obróbki tego miejsca papierem ściernym, to i tak jest to droga na skróty.

Kadłub – prace wykończeniowe

I w tym momencie odpoczywając od ciężkiej modelarskiej pracy wróciłem do oglądania zdjęć Pfalzów, żeby zaplanować dalsze prace. Tu zorientowałem się, że Eduard w ogóle nie przewidział w modelu bardzo charakterystycznych rur łączących chłodnicę w skrzydle z blokiem silnika. Rury jak rury, trzeba je będzie powyginać z mosiężnych prętów. Ale jak Eduard nie przewidział rur, to i nie przewidział charakterystycznej trapezowej szczeliny w prawym panelu osłony silnika, do której wchodziła jedna z rur chłodnicy. Ech, żebym to zauważył wcześniej, to wyciąłbym to przed sklejeniem kadłuba. A teraz pozostało mi nawiercanie otworów moim Proxxonem i docinanie szczeliny spiczastym nożykiem Olfy. Na szczęście jakoś mi się to udało zrobić bez większej masakracji kadłuba. Co prawda po czasie widzę, że burta kadłuba powinna sięgać pół milimetra wyżej za wyciętym panelem silnika, ale już za późno na poprawki. Nie mam zdjęć z tego etapu prac, więc pokazuję fragment jednej z późniejszych fotografii:

Potem zabrałem się za doprowadzenie do porządku miejsca łączenia “kołnierza” wokół silnika. Przednia ściana kołnierza jest połączona z dwóch połówek kadłuba i model nie jest na tyle dokładny, aby obyło się na sklejeniu i lekkim oszlifowaniu. Krawędzie “kołnierza” są zaokrąglone i zwężają się brzydko na końcach. Żeby to zniwelować zastosowałem prastarą metodę nadbudowy zrobionej z kleju cyjanoakrylowego z akceleratorem. Żeby wyznaczyć wewnętrzną docelową powierzchnię wsunąłem do otworu silnikowego pasek osłonki z taśmy dwustronnej do wykładzin. Pasek rozepchałem wewnątrz wykałaczkami. Potem między osłonkę a “kołnierz” napuściłem trochę kleju CA i zaraz zalałem to akceleratorem do klejów cyjanoakrylowych. Oczywiście po pierwszej próbie musiałem trochę uzupełnić, ale za drugim razem “kołnierz” został odpowiednio wypełniony od wewnątrz. Po zdjęciu osłonki kilka ruchów papieru ściernego naklejonego na klocek Cobi zniwelowało całkowicie ślady po miejscu łączenia.

Przy okazji w połowie czołowego metalowego segmentu nosa, po lewej i prawej stronie dodałem poziome pręciki z ciągniętego plastiku, które mają symulować zawiasy pianinowe pomiędzy górną, a dolną częścią segmentu.

Dalej przeniosłem się z dziobu na odwłok Pfalza. Wkleiłem tam mianowicie powierzchnie usterzenia. I tu następna chwila prawdy. W Pfalzach statecznik pionowy był wykonywany razem z kadłubem i w rezultacie między statecznikiem a kadłubem jest płynne przejście “bez kantów”. Naprawdę nie wiem, czemu Eduard nie zrobił statecznika razem z kadłubem, tylko odlał go ze sterem kierunku jak płaską deskę do wklejenia w kadłub. Z niechęcią wróciłem do Mr. Dissolved Putty, zmywacza do paznokci i patyczków do uszu. Na szczęście połączenie kadłub – statecznik nie jest nawet w połowie tak męczące jak połączenie kadłub skrzydło i w jakieś pół godziny oprofilowanie było gotowe.

Już miałem zabierać się za malowanie podkładem, kiedy spojrzałem Pfalzowi prosto w oko i mój błądzący wzrok padł na wystające kapturki wlotów powietrza po obu stronach nosa. Ja wiem. Od początku zarzekałem się, że to będzie szybkie składanie i nic z tymi wlotami nie będę robił. Ale lite, zaślepione, glutowate wloty powietrza wzbudziły we mnie taką psychozę, jak w detektywie Monku wzbudziłaby kromka z masłem przyklejona do biurka posmarowaną stroną. Żebym tylko zdecydował się na drenaż wlotów przed sklejeniem kadłuba, to zabawa byłaby o niebo prostsza  Ale co zrobić. Teraz już nie mogłem się powstrzymać, wsadziłem najmniejszy okrągły frez dentystyczny do Proxxona i zacząłem wiercić. Potem coraz większy i większy, aż doszedłem do kuli o rozmiarach prawie takich jak średnica wlotu. Te ćwierćkuliste kapturki w Pfalzu były zamontowane na okrągłych otworach w kadłubie, więc borowanie kulistym frezem we wlocie i w kadłubie jednocześnie było jak najbardziej uzasadnione. Byłem pewien, że jak coś schrzanię, to prędzej wyrzucę całego Pfalza do kubła niż zostawię te gluty bez perforacji. Na szczęście szczęście sprzyja psychopatom i wiercenie udało się zrobić bez uszkodzenia wlotów i kadłuba wokół.

Przy okazji pogłębiłem wiertłem otwory na golenie podwozia i wsporniki, bo Eduard dał w tych miejscach ledwie zarysowane zagłębienia.

Równocześnie przygotowałem do malowania górny płat Pfalza. Przede wszystkim usunąłem z lewej części centropłata prostokąt w miejscu opadowego zbiornika paliwa. Na rysunkach w Windsocku ten prostokąt figuruje, ale tak naprawdę zbiornik był całkowicie ukryty pod płótnem. Następnie przykleiłem do chłodnicy odpowietrznik z wklejoną do niego plastikowym pręcikiem symulującym rurkę. To akurat bez sensu, to ten pręcik łamałem potem z pięć razy. Trzeba go było wkleić i podmalować na samym końcu. Ale oprócz tego na lewej połowie centropłatu nakleiłem wyrzeźbione z kawałku plastiku oprofilowanie korka wlewu paliwa, a następnie na krawędzi spływu centropłata nakleiłem oprofilowanie lusterka wyrzeźbione z grubszego plastikowego pręta. Dodatkowo wokół oprofilowania lusterka nakleiłem maskę i napsikałem na oprofilowanie szary podkład Tamiya Liquid Grey Primer, żeby po zdjęciu masek uzyskać symulację blaszanego kołnierza wokół oprofilowania. Jak zwykle zdjęcia mam z fazy po usunięciu niepotrzebnych zaznaczeń zbiornika opadowego i z wlotem wody do chłodnicy z odpowietrznikiem, ale przez zrobieniem lusterka. Widać je będzie potem.

W tej fazie można już było wreszcie zacząć malować Pfalza podkładem. Żeby nie zamalować wystającego silnika zrobiłem mu z papieru i taśmy Tamiya “czepek lakierniczy”. Otwór kokpitu i wycięcie na zamki karabinów maszynowych zabezpieczyłem mniej finezyjnym sposobem. Jako podkład zastosowałem mój ulubiony szary podkład Tamiya Liquid Grey Primer rozcieńczony Mr. Color Thinner. Kiedyś trzeba go było wypryskać z puszki sprayu do pojemnika, a teraz można go kupić w szklanym słoiku. W miarę upływu lat komfort modelarzy rośnie.

I tak doszedłem do momentu, w którym pora się było już zdecydować jaką lozengę będę nakładał na skrzydła. Czy taką z białym podkładem, czy bez białego podkładu i skrzydła trzeba będzie malować na biało. Po krótkim namyśle zdecydowałem, że pójdę drogą eksperymentu i sam wydrukuję sobie lozengę na laserowej drukarce, ale nie jako pasy do nałożenia, tylko gotowe płachty z rib tapesami i gotowymi krzyżami. Wiedziałem, że rozdzielczość mojej drukarki 1200 x 1200 dpi nie nie jest do końca wystarczająca, ale to miał być eksperyment, a całokształt poziomu wykonania Pfalza skazywał go na rolę modelu do oglądania z odległości >= 30 cm. Jak zdecydowałem, tak zrobiłem. Skrzydła Pfalza nabrały białego koloru, a ja korzystając z niesklejonych wyprasek drugiego modelu D.IIIa śpiącego sobie w dotąd w szafie zacząłem przygotowywać się do projektowania kalkomanii. W tym celu zeskanowałem skrzydła, tak dla zasady, ale i “zdjąłem formę” z powierzchni skrzydeł. W tym celu nakleiłem na skrzydła szeroką taśmę kabuki od Mr. Paint, dociąłem ją zgrubnie do kształtu skrzydeł i doszlifowałem na krawędziach elastycznymi pilnikami Flex – Pad. Potem przeniosłem “skórę” z taśmy kabuki na kartkę papieru i zeskanowałem w wysokiej rozdzielczości. Skan wgrałem do CorelDRAW i w tam w osobnej warstwie zacząłem komponować wzór do druku. Tutaj zaznaczę, że zaprojektowałem płachty o 0.8mm większe w każdą stronę od kształtu szablonu zdjętego z powierzchni skrzydeł. To był dobry ruch i na modelu siadło to w sam raz bez pozostawiania białej szczeliny między górą i dołem. Co mi nie wyszło i do dzisiaj szpeci model, to rozlokowanie rib tapesów. Na górnym skrzydle jest w porządku, ale na dolnych rib tapesy w kalkomanii nie zgrały się z żeberkami w modelu. Następnym razem będzie lepiej. Kalkomanie wydrukowałem na laserowym OKI. Jak podejrzewałem 1200 x 1200 dpi dla ślepawego pięćdziesięciolatka jest wystarczające do oglądania z dystansu 30 cm, ale żeby to było naprawdę dobre, to powinno być wydrukowane w rozdzielczości co najmniej 2400 x 2400 dpi. W takiej prawdopodobnie rozdzielczości drukuje swoje rewelacyjne lozengi Aviattic. Nie wiem niestety, jaka drukarka daje symetryczny wydruk w poziomie i w pionie co najmniej 2400 dpi

Skrzydła całe na biało, kadłub cały na… No właśnie. Nie pomalowałem jeszcze kadłuba. Prawdę mówiąc nie miałem pojęcia jaki mógł być odcień granatowego koloru na Pfalzach z Jasta 79b. Teoretycznie w tym czasie był dostępny, i szeroko używany przez Niemców barwnik błękitu pruskiego. Ale błekit pruski w bawarskiej jednostce?? Wydawało mi się to tak niewłaściwe moralnie, że kombinowałem dalej. Na zdjęciach czarno-białych ten granatowy wychodził bardzo ciemno. A jeśli byłby to czysty kolor w okolicach ultramaryny, to na królujących w tej epoce zdjęciach ortochromatycznych wyszedłby jasno jak granatowy w kokardach RFC. Tak więc ten granatowy był albo taki mało nasycony i o szarym odcieniu, albo jego spektrum było przesunięte w stronę zielonego, czyli coś w rodzaju Navy Blue. Spekulując i myśląc, żonglując gotowymi kolorami z Tamiyi i Gunze wybrałem w końcu najgorszą farbę, jaką mogłem wybrać, czyli Hobby Color H322 Phthalo Cyanne Blue (JADSF T-2 Impulse Blue). Już sama długość nazwy powinna we mnie wzbudzić podejrzenie. Już sam fakt, że barwnik ftalocyjanianowy był wynaleziony grubo po drugiej wojnie światowej, powinien mnie odwieść od złego pomysłu. Ale skoro kolor mi się spodobał, to wdepnąłem w to… nieszczęście. Całe malowanie okazało się bowiem nadzwyczaj frustrujące. Może ja tę farbę źle mieszałem i źle aplikowałem, ale kładła się od początku źle. Nie kryła, wolno schła, przyciągała śmieci jak celebryta paparazzich. W dodatku po wyschnięciu nie robiła się twarda, tylko miękka jak jakaś guma. Wszelkie próby zeszlifowania przyklejonych paprochów kończyły się zrywaniem fragmentów farby jak skórki pomarańczy. Męczyłem się z tym cholernym kadłubem ze trzy dni. Na szczęście kadłub z usterzeniem to jedyny granatowy element w tym modelu i mogłem w końcu odłożyć paskudny słoik głęboko do szuflady.

Czarne krzyże z białymi obwódkami na skrzydłach zostały załatwione poprzez płachty kalkomanii z nadrukowaną lozengą i kompletnym oznakowaniem. Ale co z krzyżami na kadłubie i usterzeniu? Co z inicjałami “HB”. Poszedłem drogą, która wydawała mi się najłatwiejsza. Czarne pola krzyży nasprejowałem aerografem z użyciem winylowych masek, białe obwódki i inicjały “HB” zamierzałem nakleić jako kalkomanie z białym nadrukiem wykonanym na drukarce do nadruków na koszulkach. Uprzedzając fakty, kalkomanie bardzo źle mi siadły, bo próbowałem je nałożyć na mieszaninę wody destylowanej, zmiękczacza do kalkomanii i płynu do podłogi Future Floor. Jednak do mieszanki dodałem za dużo Future Floor i mieszanina była za gęsta. Kalkomanie zmarszczyły się od zmiękczacza i w tych zmarszczeniach płyn do podłogi za szybko wysechł nie pozwalając na wyprostowanie się kalkomanii. Skończyło się to zerwaniem kalkomanii i pomalowaniem maskowania po bożemu od winylowych masek. Ale wróćmy z tej futurospekcji (zgłaszam wniosek patentowy na nowe słowo) do stanu, w którym niebieski kadłub z białymi skrzydłami jest uzupełniony czarnymi krzyżami:

Na zdjęciu wyżej widać jeszcze dwa elementy, o których nie wspomniałem. Wszystkie blachy na nosie w Pfalzu Böhninga były pozostawione w kolorze aluminium. Przedni segment nosa pomalowałem nowo kupioną farbą Mr. Paint MRP-003 Super Silver, a górne panele wokół silnika też nową Mr. Paint MRP-009 White Aluminium. Chłodnicę Teves und Braun w górnym płacie zdecydowałem się pomalować na bardzo ciemny kolor, bo tak jak wspomniałem wyżej, na zdjęciach wyszła bardzo bardzo ciemna. I tak w moim Pfalzu chłodnica zaczerniła się za sprawą nowo kupionej MRP-255 Night Camouflage Black. Dlaczego jak papuga powtarzam “nowo kupioną farbę MRP”? Bo w trakcie robienia Pfalza zdecydowałem się na zakupienie po raz pierwszy paczki kilkunastu kolorów słowackich lakierów Mr. Paint i są to jak dotąd najlepsze farby modelarskie, jakie kiedykolwiek używałem. Jedynymi farbami, które dorównują Mr. Paint są według mnie lakiery Drooling Bulldog, których kilka dotarło do mnie tydzień po paczce od Mr. Paint i prawdopodobnie polskie lakiery Bilmodel, które podobno mają tę samą formułę chemiczną, ale jeszcze ich nie testowałem.

Podczas gdy Pfalz schnął (na co dałem mu ostatecznie kilka dni czasu biorąc pod uwagę ten niebieski szlam, którym zapaćkałem kadłub) zacząłem przyglądać się wspornikom, podwoziu, kołom i śmigłu. Rezultat obserwacji był taki, że:

  • Koła w modelu są zdeformowane na skutek przesunięcia form. Próby spiłowania wystającej krawędzi powodują, że koło w tym miejscu zmniejsza średnicę koła i opony. Poza tym Eduard dał dziury w kołpakach tam, gdzie w oryginalnie były kalkomanie z logiem Pfalza. Cóś ciemnego tak jest? Pewnie dziura. Czyli koła Eduarda → kosz na śmieci.
  • Wsporniki w modelu reprezentują wczesny typ z tępymi końcówkami. W Pfalzu Böhninga powinny być już “naostrzone” końcówki wsporników. Poza tym wsporniki e Eduardzie mają proste bolce do wpuszczenia w kadłub i skrzydła, a powinny być załamane tak, aby weszły do odpowiednich otworów. Tu ręce mi opadły, bo jak można zaprojektować prosty bolec, który ma wchodzić do otworu będącego pod kątem jakieś 30° do osi wspornika… Brakoróbstwo i dziadostwo. Ale wsporniki można jeszcze uratować i przerobić.
  • Śmigło jest tak zaprojektowane, żeby udawać “uśrednione śmigło z pierwszej wojny pasujące do każdego samolotu”. Ani to Axial, ani Heine, ani Wolff. Choć słabo widoczne na zdjęciach, to na Pfalzu Böhnnga było zamontowane najwyraźniej śmigło Axial. Tak więc śmigło Eduarda → kosz na śmieci.
  • Kołpak śmigla w modelu jest jednoczęściowy, nasuwany na śmigło od przodu. Jest nieco za krótki i ma zbyt przytępiony kształt. Za duże są za to, i to o wiele, otwory na łopaty śmigła. W oryginalnym Pfalzu kołpak był dwuczęściowy z podstawą za śmigłem i noskiem przed śmigłem. Otwory na łopaty były dość dobrze dopasowane do kształtu śmigła. Jednym słowem kołpak śmigłą → kosz na śmieci.

No i co zrobiłem z tymi fantami? A więc po kolei.

Koła wziąłem z Fokkera D.VII Rodena, którego chyba nie będę już robił. Wywierciłem i pocieniłem okrągłe otwory inspekcyjne w kołpakach umożliwiające dostęp do wentyli. Tak jakby Pfalz robił inne kołpaki, niż Albatros i Fokker, bo otwory w kołpakach Pfalza były zlokalizowane nieco bliżej osi koła, a dalej od opony, niż w tamtych. Do środka koła wkleiłem imitację szprych w okolicach otworu inspekcyjnego, które zrobiłem z pręcika z ciągniętej nad świeczką ramki modelu. Opony pomalowałem Tamiyą XF-80 Royal Light Grey, a potem zabezpieczyłem Mr. Hobby Flat Clear, żeby podbić ich matowość. Kołpaki malowałem jeszcze własną mieszanką 3 x Mr. Paint MRP-009 White Aluminum i 2 x Mr. Paint MRP-004 White, która miała udawać srebrnoszary powszechnie stosowany na samolotach Pfalz. Piszę jeszcze, bo podczas robienia wsporników dorwałem już coś lepszego.

Wsporniki zaostrzyłem na końcach nożykiem i papierem ściernym. Za pomocą winylowych masek i warstwy Tamiya Liquid Grey Primer zasymulowałem okucia na końcach wsporników. Bolców montażowych już nie korygowałem, tylko ściąłem ukośnie tak, aby przylegały do kadłuba i skrzydeł. Same wsporniki pomalowałem lakierem Drooling Bulldog Pfalz Silbergrau. Jest to doskonała farba, która wygląda na modelu jak nazwa przykazuje – srebrnoszaro. Aluminiowy pigment jest w niej tak drobny, że prawie nie widać żadnego ziarna. A już na pewno z odległości 30cm.

Na zdjęciu poniżej widać po lewej stronie oryginalne wsporniki Eduarda, a po prawej wsporniki “zaostrzone” tak, żeby przypominały wsporniki w późnych Pfalzach D.IIIa.

Śmigło Axial, skąd by tu wziąć śmigło Axial. A zaraz mam przecież zdekompletowanego Fokkera D.VII z Rodena. Zdekompletowanego, bo mu coś kół brakuje. Tak więc śmigło wziąłem z zestawu Rodena. Ściąłem mu jedynie imitację tarczy mocującej, bo nie zmieściłaby się w kołpaku. Niemieckie śmigła były zazwyczaj klejone z desek z dwóch rodzajów drewna. Efekt jest przepiękny w postaci naprzemiennych jasno – ciemno brązowych warstw. Ale dla modelarza to mordęga, żeby to wiarygodnie odwzorować. Tym razem uznałem, że ręka mi na tyle wyszła z wprawy, że nie dam rady pomalować równych warstw pędzelkiem. Dlatego wybrałem mozolną i długą drogę zaprojektowania szablonów z winylowych masek i pomalowania ciemnych warstw aerografem. Próbom i przymiarkom nie było końca. W miarę zadawalająca była bodajże ósma wersja masek. W dodatku w tej skali grubość i elastyczność maski ma wielkie znaczenie, a całość jest cięta na granicy fizycznych możliwości plotera, który przy takim stosunku szerokości pasków do grubości folii ma tendencję do ciągnięcia i przesuwania folii przy okazji cięcia. Sam proces malowania to ciągłe sprawdzenie położenia masek i kąta malowania aerografem. Ale w końcu pomalowałem. Na piaskowo / brązowym tle (nie pamiętam dokładnie farb, ale chyba Gunze Sail Color i jakiś brązowy Tamiya) dorobiłem brązowymi, piaskowymi i białymi kredkami akwarelowymi symulację słojów, a na koniec pokryłem całe śmigło cienką warstwą mieszanki 3 x Mr. Paint MRP-264 Clear Yellow i 1 x Mr. Paint MRP-265 Clear Orange.

No i najtrudniejsze, czyli kołpak. Nie czułem się na siłach wystruganie filigranowego i dwuczęściowego kołpaka Pfalza tak, żeby był osiowo symetryczny i pasujący do śmigła. Nie te umiejętności. Dlatego postawiłem na kolejny eksperyment. Odpaliłem w komputerze program do rysowania w 3D, w moim przypadku Rhinoceros 3d, zrobiłem model cyfrowy kołpaka i wydrukowałem off-shorowo w Shapeways.com.

I tu dłuuga przerwa, bo na gotowy kołpak czekałem prawie dwa tygodnie. W tym czasie skończyłem inny model zaczęty przed laty. Ale warto było czekać. Ku mojemu zaskoczeniu jakość kołpaka była bardzo dobra, a “słoje” charakterystyczne dla druku 3D były minimalne i poddały się po dwóch minutach wygładzania papierem ściernym 4000. Jakość wydruku w Shapeways znacznie przewyższa to, co można osiągnąć technologią wtryskową, choć nieznacznie ustępuje modelom Airesa i Brassina, nie mówiąc o maestrii Taurus Models. Niemniej gdyby nie zbyt wygórowana cena usługi w Shapeways, to zakochałbym się szybko w takim sposobie dorabiania części do modelu. Może pora się zakręcić koło bardzo ostatnio modnych chińskich drukarek mSLA? Ich ceny spadły do poziomu cen tanich laptopów. Hmmm…

Na zdjęciu poniżej po lewej stronie jest oryginalny kołpak Eduarda, a po prawej dwuczęściowy kołpak wydrukowany przez Shapewaysa.

Czekając na przesyłkę z kołpakiem okleiłem płaty wydrukowaną kalkomanią z Lozengą i krzyżami. Po nałożeniu podstawowych kalkomanii na krawędzie skrzydeł okleiłem cienkimi paskami wyciętymi z kalkomanii Lozengi firmy Microsculpt. Microsculpt ma całkiem przyjemne dla oka kolory Lozengi, ale nadruk ma dość wyraźną grubość. Na dużych powierzchniach wygląda to tak sobie, ale cienkie paski na krawędziach natarcia i spływu sprawdzają się dobrze.

Montaż wsporników zacząłem od górnego płata. Żeby zachować geometrię użyłem do tego stojaka z klocków Cobi. Oprócz wsporników dokleiłem do skrzydła zasuwę chłodnicy. Wiem, ona jest za gruba. Powinienem całą chłodnicę zrobić od podstaw, bo uproszczenia tematu w modelu Eduarda są zbyt duże i zbyt wykrzywiające realizm dla kogoś, kto rozumie jak te chłodnice działały. Ale już zacząlem być zmęczony tym Pfalzem i zostawiłem pokrywę tak, jak jest. Jedynie nieco ją pocieniłem na klocku z naklejonym papierem ściernym.

Acha, przy okazji w miejscu zaczepu naciągów ponawiercałem w górnym skrzydle, ale też w zestawie kadłub z dolnym skrzydłem, otworki o średnicy jakieś 0.2mm i powklejałem “oczka” na naciągi podebrane z zestawu fototrawionego PARTa do Fokkera D.VII. Coś się uwziąłem za szabrowanie Fokkerów.

Ostateczny montaż Pfalza zacząłem od przyklejenia górnego skrzydła ze wspornikami międzyskrzydowymi do dolnego skrzydła. Piramidkę wsporników na kadłubie wkleiłem już później.

Geometria skrzydeł nie sprawiła mi za dużo problemów. Trochę inaczej miała się sprawa z podwoziem. Jak wspominałem na początku, otwory na wsporniki i golenie podwozia nie są całkowicie symetryczne i z jednej stronie są położone ciut wyżej, niż z drugiej. Skrzydła były “pilnowane” przez wsporniki międzyskrzydłowe. Podwozia nie miało już co kontrolować i zachowanie jego geometrii było upierdliwe do granic wytrzymałości. Skończyło się podcinaniu długości goleni podwozia o jakieś symboliczne 0.2 – 0.3mm to tu, to tam, żeby podwozie siadło w miarę symetrycznie.

Rury doprowadzające i odprowadzające wodę powyginałem szczypcami z mosiężnych prętów. Było to prostsze, niż się obawiałem. Przed przyklejeniem zaczerniłem je zanurzając na parę minut do Burnishing Liquid Uschi van der Rosten. Przymierzając montaż rury biegnącej od chłodnicy to przedniej części bloku silnika zauważyłem, że Eduard w ogóle nie odwzorował charakterystycznej wieżyczki z pompą powietrzną utrzymującą ciśnienie paliwa, która była montowana w przedniej górnej części bloku silnika i wystawała charakterystycznie ponad obraz silnika. I tym razem w ruch poszły kawałki Evergreena i mosiężnych rurek.

Naciągi w całym modelu wykonałem z Rig That Thing od Uschi van der Rosten o standardowej średnicy. Imitacje śrub rzymskich zrobiłem z kawałków mosiężnych rurek Albion Alloys.

Brudzing na Pfalzu jest niewyszukany. W sumie zastosowałem jedynie łosia MiG Productions Neutral Wash.

I tak dobrnąłem do końca. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zacząłem robić próbne zdjęcia. Oto jedno z nich.

Podczas sesji jedna z lamp oświetlających stolik przewróciła mi się na model i go zgniotła. Podwozie pękło, a wsporniki połamały się. Jedynie naciągi utrzymywały zwłoki Pfalza w jednym kawałku. Wyobraźcie sobie, że nie powiedziałem nic, nawet jedna k… nie padła. Chyba byłem w tak ciężkim szoku, że spokojnie odstawiłem lampę, rozłożyłem z powrotem stanowisko modelarskie i w trzy godziny posklejałem Pfalza z powrotem. Nie mogłem pozwolić, żeby pierwszy model po powrocie do modelarstwa mnie pokonał :). Powiem nieskromnie, że jestem z siebie dumny. Na końcu artykułu jest galeria Pfalza po katastrofie i naprawie.

Konkluzje

Model Pfalza D.IIIa Eduarda jest jednak shortrunem i to shortrunem podstępnym, bo udaje dobry model, w którym części do siebie pasują, a projektant oglądał zdjęcia prawdziwego samolot, a nie tylko rysunek z Windocka. Ma szereg zaskakujących wad i nieprawidłowości, i technologicznie jest wykonany gorzej, niż to wygląda na pierwszy rzut oka. A jednak wygląda jak Pfalz i przy pewnym wysiłku można z niego sporo wyciągnąć. Jeśli ktoś chce sobie zrobić dobrego Pfalza D.IIIa, to niech kupuje Wingnuta w 1/32. Ale jeśli naprawdę zrobić go w 1/48, to Eduard jest i tak najlepszą, a dziś właściwie jedyną dostępną opcją.

Mimo, że tyle ponarzekałem na ten model, to jednak wolę modele, w których trzeba dorabiać i przerabiać detale, a nie modele, które mają piękne detale, ale trzeba w nich pocieniać kadłub o 5mm i wydłużać skrzydła o 1.5cm, a które i wtedy nie będą przypominać oryginału.

Mam jednak nadzieję, żę na fali remaków Eduard zrobi kiedyś nowy model Pfalza, tak jak to już zrobił z Fokkerem E.III, Morane N i Siemensem Schuckertem D.III.

Galeria


Udostępnij: