Bitwa o Leyte
Inwazja na Leyte
Contents
Wielka kontrofensywa Amerykanów na Pacyfiku rozpoczęła się odbiciem wyspy Guadalcanal i kolejnych wysp w archipelagu Wysp Salomona. Równocześnie połączone siły amerykańsko – australijskie odbijały mozolnie Nową Gwineę – jedną z największych i najbardziej niedostępnych wysp na świecie. Co zaskakujące, Amerykanie nie mieli na tym etapie jednej klarownej wizji co właściwie robić dalej. Było to spowodowane tym, że cała wojna na Pacyfiku nie była zarządzana z jednego fotela. Prezydent Roosevelt i jego administracja byli zainteresowani prawie wyłącznie wojną w Europie, a zarządzanie strategiczne wojną z Japończykami pozostawiono wojskowym. Problem tkwił w tym, że na Pacyfiku w równym stopniu zaangażowane były siły lądowe (US Army) i marynarka wojenna (US Navy z korpusem Marines). Dowodzącym wojsk lądowych był generał Douglas MacArthur, a dowodzącym flotą Pacyfiku admirał Chester W. Nimitz. Obaj byli “samcami alfa” i mieli własne wizje jak pokonać Japonię. Nimitz chciał iść “na skróty” nie wikłając się w poboczne wątki. Chciał uderzyć na Tajwan, zdobyć go i stamtąd przez łukowaty archipelag wysp Ryukyu dotrzeć do Kiusiu w Japonii. MacArthur owładnięty był wizją odbicia Filipin, z których Japończycy wygonili go w lutym 1942 roku. Obaj mieli argumenty przemawiające za swoimi wizjami. W końcu w lipcu 1944 prezydent Roosevelt ze względów politycznych zdecydował, że realizowany będzie scenariusz MacArthura. Był to chyba jedyny raz, kiedy FDR zaangażował się w wojnę na Pacyfiku.
Inwazja na Filipinach miała odbyć się w listopadzie 1944 roku i za miejsce pierwszego lądowania wybrano dość logicznie dużą wyspę wysuniętą najbardziej na południe – Mindanao. US Navy rozpoczęła przygotowania do tej operacji już w sierpniu 1944, zaraz po zakończeniu kampanii w Archipelagu Marianów. Aby skrócić drogi zaopatrzenia do Filipin Nimitz zdecydował, że wcześniej wykonane będą lądowania na Wyspach Palau, a konkretnie Peleliu i Angaur. Jednocześnie zespół szybkich lotniskowców, czyli Task Group 38, rozpoczął niszczenie lotnictwa japońskiego w powietrzu i na ziemi od Filipin po Okinawę i Tajwan na północy. Losy wojen są czasami dziwne i splątane. Jak się okazało najważniejszym zdarzeniem, które miało miejsce podczas tych akcji nie było zniszczenie setek japońskich maszyn, a zestrzelenie przez japońskie myśliwce jednego z Hellcatów z USS Hornet. Gdyby tylko Japończycy wiedzieli, jakie to przyniesie skutki, nie pociągaliby za spusty. 10 września 1944 podporucznik Thomas C. Tillar z VF-11, zwany przez kolegów “Cato”, stoczył nad Wyspą Cebu walkę z trzema wrogimi samolotami. Prawdopodobnie były to A6M5 z 201 Kōkūtai, które zostały skierowane tego dnia na Cebu w reakcji na fałszywą plotkę o początku inwazji na Mindanao. Tillar zestrzelił jedno “Zero”, ale zaraz potem drugie skutecznie wpakowało w jego Hellcata celną serię i Amerykanin musiał wodować. Unosząc się na tratwie dopłynął do wysepki Apit koło wybrzeży Wyspy Leyte. Tam wyłowili go filipińscy rybacy i przekazali natychmiast oddziałowi filipińskiej partyzantki. Od nich dowiedział się, że choć na Cebu stacjonuje pokaźny piętnastotysięczny garnizon armii japońskiej, to na Leyte żadnych Japończyków nie ma. Tillar został zabrany z wyspy przez amerykańską łódź latającą, która przywiozła partyzantom zapasy, i po dotarciu na pokład krążownika USS Wichita natychmiast przekazał wiadomość o braku japońskich oddziałów na Leyte. Admirał Turner Joy wysłał tę informację do admirała McCaina dowodzącego Zespołem lotniskowców TG 38.1, a ten dalej do Quebecu, gdzie odbywała się właśnie wielka amerykańsko – brytyjska konferencja “Octagon”. Uzgadniano na niej aliancką współpracę w kampanii na południowo zachodnim Pacyfiku. Tam doceniono wagę tej informacji i w piorunującym tempie podjęto decyzję o radykalnej zmianie planów. Zamiast w listopadzie, inwazja miała być dokonana jeszcze w październiku, a jej celem miała stać się opuszczona Wyspa Leyte.
Japończycy nie pozostawali w błogiej nieświadomości. W przeciwieństwie do całkowitego zaskoczenia, którym stała się dla nich inwazja w Marianach w czerwcu 1944, tym razem trafnie rozszyfrowali intencje Amerykanów i uznali, że kolejnym celem będą Filipiny. Zresztą zmasowane ataki amerykańskich samolotów pokładowych nie pozostawiały większych wątpliwości. Co ciekawe, Japończycy wiedzieli nawet kiedy mniej więcej ta inwazja będzie miała miejsce. Japońskie samoloty zwiadowcze dużego zasięgu wykryły, że w archipelagu Wysp Manus zbiera się wielka flota inwazyjna, a 14 października kolejny lot rozpoznawczy ujawnił, że flota z Manus już zniknęła. Dla obu stron Filipiny miały szczególne znaczenie ze względu na to, że był to niezatapialny lotniskowiec broniący tras zaopatrzeniowych z Holenderskich Indii Wschodnich z ich rafineriami i zakładami produkującymi inne materiały strategiczne. Tak więc dla Japończyków utrzymanie Filipin było absolutnym priorytetem. Do obrony Filipin zaczęto ściągać znaczne siły wojsk lądowych i liczne jednostki powietrzne armii i marynarki. Japońskie siły na Filipinach liczyły w chwili inwazji około 190 tysięcy żołnierzy. Trzon sił stacjonował na Luzonie i Mindanao, a na innych wyspach były jedynie skromne garnizony. Filipiny to archipelag złożony z tysięcy wysp i wysepek i nie sposób było zabezpieczyć każdą.
Rolę zdławienia inwazji powierzono więc japońskiej flocie, która miała zniszczyć amerykańską flotę inwazyjną dostarczającą posiłki i zaopatrzenie już po lądowaniu. Gdyby to się udało, amerykańskie wojska lądowe szybko uległyby kontratakom japońskich dywizji ściągniętych natychmiast na tę właściwą wyspę. Cóż, kiedy flota japońskich lotniskowców, czyli słynna “Kidō Butai”, miała już wtedy powybijane zęby. Problem dotyczył głównie jej lotnictwa, a konkretnie wyszkolenia załóg, które były naprędce uzupełniane dla pokrycia dramatycznych strat poniesionych w poprzednich latach. Jak pokazały bitwy stoczone w 1944 roku, a zwłaszcza bitwa na Morzu Filipińskim w czerwcu tego roku, nowe załogi nie potrafiły za bardzo walczyć, ani nawet ocenić realnie skutków swoich działań. W dodatku japoński system tworzenia i utrzymywania grup na lotniskowcach był zbyt sztywny i zdziesiątkowanej grupy z jakiegoś lotniskowca nie dawało się elastycznie uzupełnić. Dlatego Japończycy zdecydowali się przed wojną o Filipiny na dwa bardzo nieszablonowe, aczkolwiek desperackie działania. Pierwsze, to oczywiście zastosowanie taktyki Kamikaze, którą oficerowie floty opracowali w wyniku analizy bitwy na Morzu Filipińskim. Drugie, to wielki plan zniszczenia floty inwazyjnej, który zakładał całkowite poświęcenie własnego zespołu lotniskowców. Uznano, że w tej fazie wojny jedynie strategia „wszystko albo nic” daje szansę na zatrzymanie amerykańskiej ofensywy. Głównodowodzący flotą admirał Soemu Toyoda w wydanym komunikacie stwierdził:
„Jeśli zostaniemy pobici na Filipinach, to nawet gdyby nam pozostała flota, południowe źródła zaopatrzenia zostałyby odcięte. Nawet gdyby flota wróciła na wody japońskie, to nie można by jej zaopatrywać w paliwo. Pozostawiona na południu nie mogłaby być zaopatrzona w środki walki i amunicję. Byłoby bez sensu utracić Filipiny i zachować flotę”.
17 października, około 8:00 rano, lekki krążownik USS Denver odpalił salwę w kierunku wysepek u wejścia do Zatoki Leyte oficjalnie rozpoczynając kampanię filipińską. Na wysepkach Suluan, Dinagat i Homonhon wylądowali Rangersi, którzy przygotowali grunt dla ekip montujących nadajniki mające ułatwić nawigację w rejonie Zatoki Leyte. 20 października główne siły inwazyjne wylądowały na Wyspie Leyte. Większego oporu Japończyków na razie nie odnotowano. Kilka godzin później z jednostki desantowej wyszedł brodząc po kolana w wodzie generał McArthur i już na brzegu zorganizował konferencję prasową ogłaszając przez radio: „Ludu Filipin, wróciłem!”. Zaraz po inwazji okręty desantowe i wspierające je okręty liniowe były parę razy atakowane przez samoloty japońskie stacjonujące na Filipinach. Ciężar walki z nimi przejęły myśliwce FM-2 Wildcat z lotniskowców eskortowych, które bezpośrednio osłaniały lądowanie. Japończykom udało się uszkodzić w tych akcjach lekkie krążowniki USS Honolulu i USS Louisville, oraz australijski krążownik HMAS Australia. Jednak dla potężnych sił inwazyjnych było to prawie bez znaczenia.
Zarówno 20, jak i 21 października, samoloty pokładowe z szybkich lotniskowców admirała Halseya i z lotniskowców eskortowych admirała Sprague wspierały działania lądowe atakując cele na Leyte i pobliskich wyspach. 22 i 23 października nie obfitowały w znaczące wydarzenia. Przynajmniej na niebie nad Filipinami. Była to jednak cisza przed burzą. Zarówno lotnictwo japońskie na Filipinach jak i grupy lotnicze na lotniskowcach Halseya przygotowywały się do nadciągającej wielkiej bitwy morskiej. Amerykanie bowiem trafnie przewidywali, że japońska flota musi pojawić się w pobliżu sił inwazyjnych.