Artukuły historyczne

Spitfiry nad Darwinem

Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle

Podczas kilkumiesięcznej kampanii nad Darwinem 1 skrzydło RAAF utraciło aż 44 Spitfiry. 17 z nich zostało zestrzelonych przez japońskie samoloty, w tym 16 przez Zera. Australijczykom i Brytyjczykom zaliczono zestrzelenie 63 samolotów na pewno i 13 samolotów prawdopodobnie. Prawda była oczywiście bardziej brutalna. Dane lotnictwa armii, które wykonało jeden nalot 20 czerwca są bardzo kontrowersyjne. Raporty lotnictwa marynarki zachowały się w lepszym stanie. Szacuje się, że Japończycy stracili bezpowrotnie około 15 bombowców. 202 Kōkūtai przyznał się do utraty trzech – czterech Zer, a 59 Sentai mógł stracić do 3-4 “Oscarów”. Japońskie zgłoszenia zwycięstw były nie mniej naciągane. 202 Kōkūtai w kampanii nad Darwinem w 1943 roku zgłosił pewne zestrzelenie 79 Spitfirów, a prawdopodobne 22 dalszych. Tak więc we własnym mniemaniu zniszczyli całe 1 skrzydło trzykrotnie.

Z czego wynikały kiepskie efekty walk skrzydła i stosunkowo wysokie straty? Przede wszystkim z fatalnego wyszkolenie pilotów, które nie było skutkiem jakiegoś pośpiechu, czy niedociągnięć. To był efekt wadliwego systemu szkolenia pilotów myśliwskich w RAF. A prawie wszyscy piloci 1 Fighter Wing RAAF byli szkoleni w jeszcze w Wielkiej Brytanii. Zgodnie z zasadami przedwojennych kanonów wyszkolenia pilotów myśliwskich młodzi piloci byli uczeni tylko pilotażu i akrobacji, ewentualnie pojedynków powietrznych jeden na jeden. Mimo zatrudniania w roli instruktorów myśliwskich doświadczonych asów poprzednich kampanii w szkołach pilotażu RAF nie uczono walki w zespołach, czy zaawansowanych technik strzeleckich. Między tym, czego uczono w jednostkach OTU, a tym czego uczono młodych adeptów pilotażu US Navy, czy nawet US Army Air Force była przepaść. Piloci 1 australijskiego skrzydła nie umieli strzelać z odłożeniem poprawki, a atakowali prawie zawsze z boku lub z przodu, aby uniknąć ognia strzelców pokładowych, a zwłaszcza pocisków działek 20mm zainstalowanych w “Betty”. Co ciekawe, w tym czasie australijski wywiad nie wiedział jeszcze za bardzo gdzie te działka były umieszczone – na grzbiecie kadłuba, czy na ogonie. Wiadomo było tylko, że one gdzieś tam są i czekają na naiwnych amatorów łatwego zwycięstwa. Latanie w formacji kończyło się zawsze z chwilą rozpoczęcia ataku. I to permanentnie do samego końca kampanii. Może się to wydać niesamowite, ale w całym 1943 roku Australijczykom nie przyszło do głowy, aby zwrócić uwagę na walkę w parach, czy w sekcjach. Piloci “Churchill’s Wing” walczyli i ginęli indywidualnie jaki ich poprzednicy w pierwszej wojnie światowej.

Taktyka walki “wielkim skrzydłem”, której wielkim orędownikiem był Caldwell, tylko w teorii była atrakcyjna. Już podczas Bitwy o Anglię zauważono, że sformowanie wielkiego skrzydła w powietrzu wymagało mnóstwa czasu, przepalenia dużej ilości paliwa i w rezultacie pojawienia się tego skrzydła na polu bitwy za późno. Obsesja wielkiego skrzydła, którą w 1940 roku kierował się Douglas Bader, powodowała że cała 12 grupa Leigh-Malloriego nigdy nie docierała na miejsce na czas. I mimo tych oczywistych w tym czasie konkluzji trzy lata później Caldwell popełniał te same błędy. Ale opóźnienia i marnowanie paliwa to nie wszystko. Realizując plany Caldwella dowódcy dywizjonów byli ubezwłasnowolnieni i mogli atakować wtedy, kiedy otrzymali rozkaz od Caldwella. W niektórych przypadkach, jak podczas bitwy z 28 czerwca, oznaczało to że mimo ewidentnie dobrego momentu do ataku musieli oni czekać na swoją kolej i okazja do ataku przepadała na dobre. W innych przypadkach dowódcy dywizjonu musieli atakować na rozkaz mimo faktu, że nie widzieli gdzie jest eskorta i jak im może zagrozić, co skutkowało masakrowaniem Spitfirów przez spływające znikąd Zera. Mikrozarządzanie dywizjonami i obsesja wielkiego skrzydła u Caldwella doprowadziły do ostrego konfliktu między nim, a Gibbsem. Po kilku misjach panowie nienawidzili się serdecznie, a Caldwell jako przełożony chciał nawet Gibbsa postawić przed sądem wojennym. Na szczęście dla Brytyjczyka dowództwo RAAF też zaczęło dostrzegać błędy upartego Caldwella i Gibbs miał swoich obrońców.

Fatalne wady konstrukcyjne Spitfirów Mk.Vc doprowadziły do większej ilości strat niż piloci Zer. Największym zagrożeniem dla pilotów były doskonałe w teorii śmigła De Havilland Hydromatic. Wiadomo było, że moc silnika jest największa w pewnym optymalnym zakresie prędkości obrotowej, i śmigła te starały się utrzymać silnik w optymalnym zakresie obrotów regulując prędkość zmianami w kątach ustawienia łopat. Pomysł ten jako pierwszy zastosował amerykański Hamilton w śmigłach Hamilton Standard. De Havilland skopiował to rozwiązanie i zaczął produkować swoje odpowiedniki na licencji HS pod nazwą DH Hydromatic. Doświadczenia z wcześniejszych walk na Malcie sugerowały, że śmigła DH Hydromatic naprawdę się sprawdzają i skutkują krótszym rozbiegiem i większą prędkością wznoszenia. Ale walki nad Maltą toczyły się na wysokościach 5 – 6 tysięcy metrów. Japończycy nadlatywali nad Darwin na wysokościach 8 – 9 tysięcy metrów i na tym pułapie śmigła DH Hydromatic lubiły zamarzać. Z wykonaniem tych śmigieł było zresztą ewidentnie coś nie tak, bo z relacji z akcji bojowych wynika, że śmigła zacinały się zawsze i wszędzie, gdzie pilot wykonywał gwałtowne manewry i ruchy manetką. A jak walczący pilot myśliwski miał powstrzymać się od gwałtownych manewrów? W każdym razie zacięte śmigło doprowadzało silnik do nadmiernych obrotów, czego Rolls Royce Merlin bardzo nie lubił. Nadmierne obroty prowadziły szybko do przegrzania, wypalenia oleju i pożaru albo wręcz eksplozji silnika.

Cichy zabójca australijskich Spitfirów śmigło De Havilland Hydromatic. Śmigła te były produkowane na licencji Hamilton Standard. Zaawansowany mechanizm starał się utrzymywać stałe obroty silnika, przy których jego moc była maksymalna, a prędkość samolotu sterowana była kątem ustawienia łopat. Choć rozwiązało to zdało egzamin na Malcie, w Australii zupełnie się nie sprawdziło. Prawdopodobnie problem tkwił w tym, że walki z Japończykami toczono na o wiele wyższym pułapie. Mechanizm zacinał się i doprowadzał silnik do wchodzenia na maksymalne obroty powodując szybkie jego przegrzanie.
[Źródło: Anthony Cooper “Darwin Spitfires, The Real Battle for Australia”]

Drugim krytycznym problemem Spitfirów Mk.Vc były fatalne systemy podawania amunicji do działek Hispano 20mm. Teoretycznie gorsze działka 20mm w Zerach wykonane w technologii Oerlikona po prostu działały, a Hispano w Spitfirach zacinały się nagminnie. Problemu tego nie pokonano aż do końca kampanii i w każdej bitwie z połowa Spitfirów wkraczała do akcji albo z jednym, albo w ogóle bez żadnego działka. Zarejestrowano przypadki, w których podczas jednej misji działka zacięły się we wszystkich Spitfirach dywizjonu. A uzupełniające uzbrojenie w postaci czterech karabinów 7.7mm wiele szkód bombowcom nie mogło uczynić. Ba, często awarie dotykały i małokalibrowych karabinów maszynowych. Według niektórych relacji problem tkwił w systemie ogrzewania karabinów i działek. W późnych Spitfirach Mk.V uzbrojenie ogrzewane było powietrzem, które przechodziło przez wydechy spalin i potem kierowane było kanałami do skrzydeł. Podobno w Spitfirach dostarczonych do Australii kanały gorącego powietrza wewnątrz skrzydeł nie były po prostu zamontowane. Co by nie mówić, australijski pilot Spitfira musiał się liczyć z faktem, że jego uzbrojenie w decydującym momencie nie zadziała.

Brak rozpoznania sytuacji. To wydaje się szczególnie dziwne. Przecież to australijskie skrzydło było nakierowywane przez obsługi radarów na już wykryte i rozpoznane japońskie wyprawy. Japońscy myśliwcy lecieli zaś nad wrogim terenem nie znając teoretycznie “dnia, a ani godziny” kiedy zostaną zaatakowani przez Spitfiry. A jednak sytuacja była dokładnie odwrotna. Australijczycy wiedzieli gdzie jest wroga wyprawa i zazwyczaj szybko ją dostrzegali, ale na skutek obsesji Caldwella nie atakowali jej od razu, tylko zbierali szyki, formowali “wielkie skrzydło” i defilowali tym samym na oczach japońskich lotników. Z drugiej strony japońska eskorta była podzielona na małe grupki po kilka samolotów i dużo łatwiej było się jej ukryć na tle chmur. W każdej bitwie dochodziło do sytuacji, w której któraś z wysoko lecących grupek japońskich myśliwców nie była dostrzeżona i to ona spływała z góry zaskakując Australijczyków. Dołożyć do tego należy fakt, że z powodów propagandowych Australijczycy byli zafiksowani na bombowce i prawie zawsze, z wyjątkiem ostatnich misji, próbowali dopaść “Betty” ignorując zagrożenie ze strony Zer. Można to podsumować tak, że Australijczycy z uporem godnym lepszej sprawy włazili raz po raz na te same grabie. Jednak warto zwrócić uwagę, że zdecydowana większość japońskich zwycięstw była odniesiona wtedy, kiedy Zera zaskakiwały pilotów Spitfirów i nie widziane przez ofiary dopadały je od tyłu. Gdy pilot Spitfira już dostrzegł zagrożenie, to ryzyko bycia zestrzelonym spadało niemal do zera, bo Spitfire był jednak dużo lepszym samolotem w walce 1:1 i przede wszystkim mógł przerwać walkę w każdej chwili nurkując i oddalając się od przeciwnika.

Po wypunktowaniu co poszło nie tak i dlaczego kampania obrony Darwina zasługuje na określenie “katastrofy nad Darwinem” można już przejść do wypunktowania jakie były pozytywne dla Aliantów aspekty tej kampanii. I tu przechodzimy do paradoksów wojen. Australijskie skrzydło przegrało wszystkie starcia, wszystkie bitwy powietrzne. Poniosło ciężkie straty i nawet nie potrafiło zestrzelić więcej japońskich samolotów, niż traciło Spitfirów. Ale 1 skrzydło wygrało całą kampanię. Jakim cudem? Po pierwsze cała japońska operacja wykonywania serii nalotów na Darwin była ze strategicznego punktu widzenia bez sensu. Japończycy chcieli sparaliżować wszelkie próby dokonania inwazji z Australii na swoje miękkie podbrzusze w Holenderskich Indiach Wschodnich. Ale… nikt takiej inwazji nie planował. Po “australijskim Pearl Harbor” zgotowanym Australii przez “Kidō Butai” 19 lutego 1942, dalsze naloty japońskie powodowały tylko szkody prestiżowe i wywołało reakcję w postaci skierowania do Darwina skrzydła Spitfirów, co było ruchem bardziej marketingowym, niż realnym. Straty zadawane przez Japończyków z 202 Kōkūtai australijskim Spitfirom były liczbowo pokaźne, ale nie miały większego znaczenia.  Dla alianckiej machiny wojennej utrata kilkudziesięciu Spitfirów była trudna nawet do zauważenia. A straty w ludziach? Raz że piloci 1 skrzydła byli zieloni i z brutalnego ekonomicznego punktu widzenia i tak nie mieli już być wykorzystani na innych, bardziej istotnych odcinkach frontu. Dwa, że tak naprawdę pilotów zginęło niewielu, bo walczyli przecież nad własnym terytorium i w większości wypadków skakali ze spadochronem lub lądowali przymusowo. Z kolei szkody zadawane przez Australijczyków bombowcom i załogom 753 Kōkūtai były niewspółmiernie niższe, ale trudniejsze do zastąpienia. Najważniejszym efektem działań 1 skrzydła było jednak zmuszenie Japończyków do nalotów z bardzo dużych wysokości. Sam fakt pojawienia się Spitfirów wypchnął japońskie bombowce na wyższe pułapy. A z takich wysokości trafić w coś bombami było już nie sposób. Nawet najbardziej udany nalot na bazę USAAF w Fenton dokonany 30 czerwca 1943 przyniósł zniszczenie trzech B-24 i dwunastu silników. Ale jak to niby miało zaszkodzić alianckiej machinie wojennej? Przecież ten wynik bombardowania mógł wzbudzić uśmiech politowania. A za te wątpliwe sukcesy Japończycy płacili permanentnym “uglebieniem” bardzo doświadczonych 753 i 202 Kōkūtai na jakimś zapyziałym froncie, podczas gdy Japończykom tak desperacko brakowało sił na Wyspach Salomona i na Nowej Gwinei.

Odrębnym zagadnieniem jest kwestia zgłoszeń zwycięstw po obu stronach, a faktyczne efekty osiągane w walkach. W przypadku kampanii nad Darwinem obie strony osiągnęły w tej konkurencji remis. Australijczycy byli pod presją propagandy i pilotom zaliczano każde zgłoszenie jak leci. Uszkodzone bombowce, które najczęściej docierały z powrotem na Timor, były zgłaszane jako zestrzelone na podstawie samego faktu dymu, czy płomieni z silników. Możliwe, że w dokumentach japońskich są luki, albo Japończycy nie przyznawali się do jakichś strat, ale generalnie Australijczycy zgłosili trzy razy więcej zwycięstw, niż japońskie raporty strat przyznają. Zgłoszenia ilości zestrzelonych Zer również były znacząco przesadzone. Możliwe, że dociśnięcie przepustnicy przez japońskiego pilota, które skutkowało wypuszczeniem czarnego, pełnego sadzy dymu z wydechów, było interpretowane jako efekt trafienia i zagłady wrogiego myśliwca. Dość powiedzieć, że w całej czteromiesięcznej kampanii 753 Kōkūtai i 61 Sentai straciły łącznie około 15 bombowców, a 202 Kōkūtai stracił zaś tylko trzy-cztery Zera. W dokumentach 59 Sentai wspomniano o stracie jedynie jednego Ki-43, ale japońscy jeńcy zeznawali później, że straty wyniosły 3-4 myśliwce. Trzech pilotów 1 skrzydła uzyskało nad Darwinem miano asa – Clive Caldwell, Eric Gibbs i Robert Foster. Analizując faktyczne straty japońskie można potraktować ten tytuł mocno umownie. Jednak i Caldwell, i Gibbs odcisnęli swoje piętno na działaniach australijskiego skrzydła. Caldwell jako dowódca skrzydła raczej się nie sprawdził, ale Gibbs odegrał swoją rolę całkiem poprawnie.

Żeby nie popadać w krytykanctwo strony australijskiej trzeba przypomnieć, że japońskie zgłoszenia zwycięstw były równie, jeśli nie bardziej fikcyjne. Dla strony japońskiej konsekwencje przesadnego optymizmu były jednak o wiele bardziej poważne. O ile Alianci byli świadomi, że system zgłaszania sukcesów jest obarczony błędami wynikającymi z błędnych ocen i z nadmiernego optymizmu, to w przypadku Japończyków dystansu do własnych meldunków zabrakło. I tak dowódcy japońscy często podejmowali błędne decyzje w oparciu o zupełnie nierealistyczne meldunki własnych żołnierzy. W sumie tak też się stało w kampanii australijskiej. Wierząc we własne sukcesy i miażdżące efekty walk powietrznych i nalotów przez tyle miesięcy kontynuowano akcje, które nie miały żadnego strategicznego, ani nawet operacyjnego sensu.

Udostępnij: